Kategorie

10.08.2017

Bieg Szlak Trafi - Półmaraton

Już od ubiegłego roku chciałam pobiec w Parchatce.  Wiedziałam, że miejsca znikają szybko, ale nie wiedziałam też kiedy wyjeżdżamy na wakacje.  Jak już zaklepaliśmy wyjazd, który nie pokrywał się terminem z biegiem, wolnych pakietów  oczywiście już nie było.  Na szczęście na naszym wyjeździe udało mi się odkupić pakiet na połówkę i tak to prawie bez przygotowania stawiłam się na starcie.



Zdjęcie Foto z biegu

Na bieg pojechałam z Darkiem (wielkie dzięki po raz kolejny) i nawet podobała nam się panująca pogoda.  Słońce za chmurami, niezbyt gorąco, a trzeba wiedzieć, że przez kilka poprzednich dni panowały upały.  Odebraliśmy pakiety i zaczęło robić się gorąco.  Chmur było coraz mniej, temperatura coraz wyższa.  Pobiegliśmy na krótką rozgrzewkę i stanęłam na starcie.  
Bieg zaczęłam z Asią, z którą wybieramy się na kolejny bieg, ale o tym następnym razem.  Już na pierwszym kilometrze mały korek przy pierwszej górce i dość wąskim podejściu.  Za plecami usłyszałam Sylwię (przeczytajcie tutaj), która biegła w złotym lateksie i ukulele rękach.  A jak ukulele, to i piosenka, a jak piosenka to i uśmiech na twarzy.  Jak tylko Sylwia zaczęła śpiewać o odkorowaniu, ludzie ruszyli ku górze.  Było dobrze.  Trochę ciepło, ale dobrze.  Biegłyśmy z Asią pewnie ze 2 - 3 kilometry razem.  Potem przy którymś zbiegu nogi mnie poniosły i zostawiłam Asię w tyle.  Wąwozy, górki, pola, aronie, kurz i nagle błoto, dużo błota.  Któraś dziewczyna wyciąga buta, Sylwia przewraca się o pień drzewa i prawie uszkadza ukulele.  Na szczęście instrument cały.  Za chwilę widzę Krzyśka z Run Helpersów i biegniemy razem, albo gdzieś w pobliżu siebie aż do 15 - 16 kilometra.  To tutaj przebiegamy przez start i metę, aby rozpocząć ostatnie 7-kilometrowe okrążenie.  To tutaj zaczynam czuć spadek sił i upał daje mi się we znaki.  Krzysiek coraz dalej, a ja jakoś coraz więcej zaczynam iść.  Nie tylko na podbiegach, ale też i na płaskim.  Czuję, że na lewej nodze mam odcisk z boku, a na prawej na palcu.  No nic, już niedaleko, dam jakoś radę.  
Marzyło się dobiec gdzieś w okolicach 2h 30 min, ale już po 15 kilometrze wiedziałam, że to niemożliwe.  Krzysiek policzył, że musielibyśmy trzymać tempo w okolicach 5 min / km.  Niewykonalne.  No nic, aby się zmieścić w limicie.  Cieszę się, że zdecydowałam się zabrać plecak z wodą.  Niby 4 punkty z wodą na trasie, ale zdecydowanie potrzebuję pić częściej i t nie tylko po to, żeby przepłukać usta z piasku.  Liczę już kilometry do mety, liczę ile podbiegów zostało.  Na ostatnim, tam, gdzie wyłożone były betonowe płyty widzę biegacza, z którym coś jest nie tak.  Podbiegam i pytam co się dzieje.  Okazuje się, że ma straszne skurcze w łydce.  Masuję i pomagam mu podejść.  Po kilku krokach ma skurcze w drugiej łydce.  Podbiega do nas Beata i razem masujemy mu łydki.  Potem bierzemy go pod ręce i pomagamy powoli wejść na górę.  Ktoś się zatrzymuje obok nas i daje mu pić.  Na górze jest już trochę lepiej, bo wie, że to już niedaleko.  Zostawiamy go z Beatą i mówimy, że widzimy się za chwilę na dole.  Ostatni zbieg, na którym czuję już bardzo odcisk, ale mimo wszystko biegnę. Słychać już bębny i teraz niesie już adrenalina.  Jest meta.  Jestem wykończona, ale szczęśliwa.  Udało się.  Czas 2:46:48 nie jest może powalający, ale jest. 
Ten bieg pokazał mi jak słaba jestem.  Można zwalać winę na prawie 30-stopniowy upał, ale prawda jest taka, że podbiegi nie są moją mocną stroną.  No nic.  Trzeba złapać byka za rogi i trenować.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.