Zdjęcie Foto z biegu
Na bieg pojechałam z Darkiem (wielkie dzięki po raz kolejny) i nawet podobała nam się panująca pogoda. Słońce za chmurami, niezbyt gorąco, a trzeba wiedzieć, że przez kilka poprzednich dni panowały upały. Odebraliśmy pakiety i zaczęło robić się gorąco. Chmur było coraz mniej, temperatura coraz wyższa. Pobiegliśmy na krótką rozgrzewkę i stanęłam na starcie.
Bieg zaczęłam z Asią, z którą wybieramy się na kolejny bieg, ale o tym następnym razem. Już na pierwszym kilometrze mały korek przy pierwszej górce i dość wąskim podejściu. Za plecami usłyszałam Sylwię (przeczytajcie tutaj), która biegła w złotym lateksie i ukulele rękach. A jak ukulele, to i piosenka, a jak piosenka to i uśmiech na twarzy. Jak tylko Sylwia zaczęła śpiewać o odkorowaniu, ludzie ruszyli ku górze. Było dobrze. Trochę ciepło, ale dobrze. Biegłyśmy z Asią pewnie ze 2 - 3 kilometry razem. Potem przy którymś zbiegu nogi mnie poniosły i zostawiłam Asię w tyle. Wąwozy, górki, pola, aronie, kurz i nagle błoto, dużo błota. Któraś dziewczyna wyciąga buta, Sylwia przewraca się o pień drzewa i prawie uszkadza ukulele. Na szczęście instrument cały. Za chwilę widzę Krzyśka z Run Helpersów i biegniemy razem, albo gdzieś w pobliżu siebie aż do 15 - 16 kilometra. To tutaj przebiegamy przez start i metę, aby rozpocząć ostatnie 7-kilometrowe okrążenie. To tutaj zaczynam czuć spadek sił i upał daje mi się we znaki. Krzysiek coraz dalej, a ja jakoś coraz więcej zaczynam iść. Nie tylko na podbiegach, ale też i na płaskim. Czuję, że na lewej nodze mam odcisk z boku, a na prawej na palcu. No nic, już niedaleko, dam jakoś radę.
Marzyło się dobiec gdzieś w okolicach 2h 30 min, ale już po 15 kilometrze wiedziałam, że to niemożliwe. Krzysiek policzył, że musielibyśmy trzymać tempo w okolicach 5 min / km. Niewykonalne. No nic, aby się zmieścić w limicie. Cieszę się, że zdecydowałam się zabrać plecak z wodą. Niby 4 punkty z wodą na trasie, ale zdecydowanie potrzebuję pić częściej i t nie tylko po to, żeby przepłukać usta z piasku. Liczę już kilometry do mety, liczę ile podbiegów zostało. Na ostatnim, tam, gdzie wyłożone były betonowe płyty widzę biegacza, z którym coś jest nie tak. Podbiegam i pytam co się dzieje. Okazuje się, że ma straszne skurcze w łydce. Masuję i pomagam mu podejść. Po kilku krokach ma skurcze w drugiej łydce. Podbiega do nas Beata i razem masujemy mu łydki. Potem bierzemy go pod ręce i pomagamy powoli wejść na górę. Ktoś się zatrzymuje obok nas i daje mu pić. Na górze jest już trochę lepiej, bo wie, że to już niedaleko. Zostawiamy go z Beatą i mówimy, że widzimy się za chwilę na dole. Ostatni zbieg, na którym czuję już bardzo odcisk, ale mimo wszystko biegnę. Słychać już bębny i teraz niesie już adrenalina. Jest meta. Jestem wykończona, ale szczęśliwa. Udało się. Czas 2:46:48 nie jest może powalający, ale jest.
Ten bieg pokazał mi jak słaba jestem. Można zwalać winę na prawie 30-stopniowy upał, ale prawda jest taka, że podbiegi nie są moją mocną stroną. No nic. Trzeba złapać byka za rogi i trenować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.