Kategorie

9.09.2015

Jak to jest z tym moim bieganiem

Stali czytelnicy bloga zapewne wiedzą, że biegam.  Kilka razy wspomniałam o tym, ale zawsze było to gdzieś przy okazji.  Jednak już od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie myślę, żeby trochę o tym tutaj popisać. 
Jak to się zaczęło?  Zaczęło się od aktywności w ogóle i od zakładu z moim mężem  (pisałam o tym już tutaj). Potem postanowiłam spróbować z bieganiem, bo przecież wszyscy biegali.  Początki były strasznie trudne.  Moje pierwsze bieganie to 2,14 km w prawie kwadrans.  Do tego dwa przystanki.  Pamiętam, że kiedy wróciłam do domu, leżałam przez kilka minut i ciężko dyszałam.  To było w lutym 2014 roku.  Potem powolutku dystanse coraz dłuższe i nieco szybsze tempo.  Zaczęło mi to sprawiać frajdę.  Doskonale pamiętam wielką radość, kiedy pierwszy raz przebiegłam 4 km bez zatrzymywania się, a 3 miesiące po moim pierwszym biegu byłam w stanie przebiec już 7 km.  
Pewnie biegałabym sobie tak po osiedlu czy pobliskich lasach do dzisiaj, gdyby nie Kasia.  To ona namówiła mnie na udział w biegu ulicznym, a nawet przejechała ponad 150 km, żeby pobiec razem ze mną w lubelskim biegu "Chęć na pięć".  Dystans niby tylko 5 km, ale bałam się strasznie.  Nie wiedziałam co mnie czeka, jak biegnie się na zawodach, czy w ogóle dam radę.  Okazało się, że takie biegi to fantastyczne uczucie.  Nie da się tego porównać do zwykłych treningów.  Atmosfera, kibice, wystrzał na starcie, a na mecie medal - to wszystko sprawia, że buzia śmieje się sama.  Te pięć kilometrów pokonałam w czasie netto 26:09, a uśmiech nie schodził z mojej twarzy jeszcze długo. 


 Autor: Jaromir Krzyszczak, zdjęcie udostępnione za zgodą


To wszystko działo się 22 marca 2015 r.  Już miesiąc później pojechałam do Kasi, żeby razem z nią przebiec kolejny bieg.  26 kwietnia w ramach Orlen Warsaw Marathon pobiegłam na dystansie 10 km.  Biegło mi się fantastycznie.  Pierwszy raz biegłam za pacemakerem i odkryłam jak to bardzo pomaga.  W drugiej połowie biegu dostałam jakby skrzydeł.  Nie czułam zupełnie zmęczenia tylko ogromny uśmiech na twarzy i niesamowitą moc w nogach.  Musiałam wyglądać dziwnie kiedy śmiałam się tak sama do siebie.  Mój czas netto to 55:39.  Całkiem nieźle jak na nowicjusza. 
Nie byłabym sobą, gdybym to tak zostawiła.  Na początku czerwca biegłam już półmaraton.  Tym razem ponownie w moim rodzinnym mieście.  Strach ogromny, tym bardziej, że pogoda nie dopisała.  Pomimo tego, że był dopiero 6 czerwca, temperatura była w granicach 25-30 stopni.  Na trasie miałam kilka kryzysów.  Pierwszy już na 9 kilometrze.  Na szczęście przeszedł tuż za pierwszą kurtyną wodną.  Potem biegłam ramię w ramię z jakimś chłopakiem i zupełnie jak podczas biegu za pacemakerem biegło mi się bardzo dobrze.  Niestety w okolicy 15 km kolega przyspieszył, a mnie złapał kolejny kryzys.  Wtedy pojawił się rowerzysta w butelką wody i znowu jakoś poszło.  Przy 19 km musiałam kolejny raz przez chwilę się przespacerować, ale po 2 godzinach, 1 minucie i 57 sekundach od startu, na mojej szyi zawisł medal, a na twarzy znowu gościł ogromny uśmiech.



Co dalej?  Po półmaratonie nastąpiła mała przerwa od biegów ulicznych, ale nie od treningów.  Najbliższy bieg to Pierwsza Dycha do Maratonu już 20 września.  A długofalowo?   Tak, tak.  Zapisałam się na pierwszy maraton.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.