Jak to się zaczęło? Zaczęło się od aktywności w ogóle i od zakładu z moim mężem (pisałam o tym już tutaj).
Potem postanowiłam spróbować z bieganiem, bo przecież wszyscy biegali.
Początki były strasznie trudne. Moje pierwsze bieganie to 2,14 km w
prawie kwadrans. Do tego dwa przystanki. Pamiętam, że kiedy wróciłam
do domu, leżałam przez kilka minut i ciężko dyszałam. To było w lutym
2014 roku. Potem powolutku dystanse coraz dłuższe i nieco szybsze
tempo. Zaczęło mi to sprawiać frajdę. Doskonale pamiętam wielką
radość, kiedy pierwszy raz przebiegłam 4 km bez zatrzymywania się, a 3
miesiące po moim pierwszym biegu byłam w stanie przebiec już 7 km.
Pewnie biegałabym sobie tak po osiedlu czy pobliskich lasach do dzisiaj, gdyby nie Kasia.
To ona namówiła mnie na udział w biegu ulicznym, a nawet przejechała
ponad 150 km, żeby pobiec razem ze mną w lubelskim biegu "Chęć na
pięć". Dystans niby tylko 5 km, ale bałam się strasznie. Nie
wiedziałam co mnie czeka, jak biegnie się na zawodach, czy w ogóle dam
radę. Okazało się, że takie biegi to fantastyczne uczucie. Nie da się
tego porównać do zwykłych treningów. Atmosfera, kibice, wystrzał na
starcie, a na mecie medal - to wszystko sprawia, że buzia śmieje się
sama. Te pięć kilometrów pokonałam w czasie netto 26:09, a uśmiech nie
schodził z mojej twarzy jeszcze długo.
Autor: Jaromir Krzyszczak, zdjęcie udostępnione za zgodą
To
wszystko działo się 22 marca 2015 r. Już miesiąc później pojechałam do
Kasi, żeby razem z nią przebiec kolejny bieg. 26 kwietnia w ramach
Orlen Warsaw Marathon pobiegłam na dystansie 10 km. Biegło mi się
fantastycznie. Pierwszy raz biegłam za pacemakerem i odkryłam jak to
bardzo pomaga. W drugiej połowie biegu dostałam jakby skrzydeł. Nie
czułam zupełnie zmęczenia tylko ogromny uśmiech na twarzy i niesamowitą
moc w nogach. Musiałam wyglądać dziwnie kiedy śmiałam się tak sama do
siebie. Mój czas netto to 55:39. Całkiem nieźle jak na nowicjusza.
Nie
byłabym sobą, gdybym to tak zostawiła. Na początku czerwca biegłam już
półmaraton. Tym razem ponownie w moim rodzinnym mieście. Strach
ogromny, tym bardziej, że pogoda nie dopisała. Pomimo tego, że był
dopiero 6 czerwca, temperatura była w granicach 25-30 stopni. Na trasie
miałam kilka kryzysów. Pierwszy już na 9 kilometrze. Na szczęście
przeszedł tuż za pierwszą kurtyną wodną. Potem biegłam ramię w ramię z
jakimś chłopakiem i zupełnie jak podczas biegu za pacemakerem biegło mi
się bardzo dobrze. Niestety w okolicy 15 km kolega przyspieszył, a mnie
złapał kolejny kryzys. Wtedy pojawił się rowerzysta w butelką wody i
znowu jakoś poszło. Przy 19 km musiałam kolejny raz przez chwilę się
przespacerować, ale po 2 godzinach, 1 minucie i 57 sekundach od startu,
na mojej szyi zawisł medal, a na twarzy znowu gościł ogromny uśmiech.
Co dalej? Po półmaratonie nastąpiła
mała przerwa od biegów ulicznych, ale nie od treningów. Najbliższy bieg
to Pierwsza Dycha do Maratonu już 20 września. A długofalowo? Tak,
tak. Zapisałam się na pierwszy maraton.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.