Na
zawody pojechałam z Darkiem i Michałem (z drużyny Run_Helpers).
Ponieważ Darek był tak dobry i dzień wcześniej odebrał nasze pakiety,
ominęło nas długie stanie po ich odbiór. Zdążyliśmy przed startem wypić
ciepłą herbatę (bo było zimno, chociaż słonecznie), trochę potruchtać i
wziąć udział we wspólnej rozgrzewce. Stanęliśmy na starcie. Michał
bardziej z przodu, bo celował w około 1:50, a ja z Darkiem nieco z
tyłu. Strzał i pobiegliśmy. Jeszcze na pierwszym kilometrze
zobaczyliśmy Asię i Adama i od tej pory biegliśmy we czwórkę. Uśmiechy,
żarty, robiło się coraz cieplej. Trzeba było zdjąć rękawiczki, a czapkę
zamienić na buffa i było dobrze. Trasa płaska, z niewielkimi
podbiegami i zbiegami na wał co kilka kilometrów. O ile te kilkumetrowe
podbiegi nie sprawiały mi kłopotu, to na zbiegach zaczynałam czuć
kolano; delikatnie, ale jednak. Około 5 km dołączył do nas pan.
60-latek, który rok temu przebiegł lubelski maraton i w tym roku
planował przebiec go ponownie. Okazało się, że Nocną Dychę pokonaliśmy
mniej więcej w tym samym czasie. Wielki podziw i szacunek dla Pana.
Zdjęcie ze strony Fundacja BezMiar |
Do
nawrotki na 10 km dobiegliśmy wspólnie. A tam czyhał na mnie zbieg.
Właśnie na nim poczułam, że z kolanem nie jest dobrze. Asia z Adamem
oraz nasz pan towarzysz powoli oddalali się od nas. Darek nadal biegł
koło mnie, ale czułam, że może biec szybciej. Powiedziałam mu, żeby
leciał, bo ja nie dam rady. Na pewno nie w tym tempie. Od tej chwili
coraz więcej osób mnie wyprzedzało. Po kilkunastu metrach zaczęłam
iść. W głowie kotłowały się myśli, czy biec mimo wszystko, czy jednak
przerwać bieg. Po krótkim marszu spróbowałam pobiec, ale niestety
kolano nie pozwoliło. Tuż przed 13 km doszłam wreszcie do grupy
wolontariuszy i podjęłam męską decyzję. Nie biegnę dalej. Trudno.
Kolano ważniejsze. Wolontariusze zadzwonili od organizatorów po
transport dla mnie (Tutaj mała uwaga. Chłopaki bardzo sympatyczni,
uczynni i pomocni, ale nie wiedzieli gdzie są. Cała trasa była wzdłuż
Wisły, więc trudno było określić precyzyjnie. To ja im powiedziałam,
który to kilometr. A co by było gdyby ktoś stracił przytomność? Myślę,
że można wolontariuszom powiedzieć w jaki sposób mają informować służby
ratownicze gdzie mają przyjechać). Po kilkunastu minutach przyjechała
karetka. Panowie obejrzeli kolano i zaproponowali zastrzyk
przeciwbólowy, bo nic więcej nie mieli. Za zastrzyk podziękowałam, bo
nie był to ból nie do zniesienia. Zostałam odwieziona na start. Tam
zobaczyłam już Michała, który już ukończył bieg z pięknym czasem
1:37:51. Za kilka minut na metę dobiegli Asia i Adam. Asia
zadebiutowała na maratonie z czasem 1:52:18. Kilka minut później na
mecie pojawił się Darek, który złamał 2 godziny. Gratulacje dla
wszystkich, bo takich debiutów tylko pozazdrościć.
Cudownie
biegło się te 10 km i tylko troszkę szkoda, że skończyło się jak się
skończyło. No nic. Na szczęście nie była to moja pierwsza połówka,
chociaż był to pierwszy (i mam nadzieję ostatni) nieukończony bieg.
A na zdjęciu cała ekipa Run Helpersów biegnąca półmaraton.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.