Kategorie

23.03.2016

Bieg Zielonych Sznurowadeł - czyli mój 13 km półmaraton

Ostatnie dni oficjalnej zimy lub pierwsze wiosny miały rozpocząć się na biegowo.  Półmaraton w Puławach traktowałam jako długie wybieganie przed majowym maratonem i sprawdzenie jak to mi się teraz biega.
 
Na zawody pojechałam z Darkiem i Michałem (z drużyny Run_Helpers).  Ponieważ Darek był tak dobry i dzień wcześniej odebrał nasze pakiety, ominęło nas długie stanie po ich odbiór.  Zdążyliśmy przed startem wypić ciepłą herbatę (bo było zimno, chociaż słonecznie), trochę potruchtać i wziąć udział we wspólnej rozgrzewce.  Stanęliśmy na starcie. Michał bardziej z przodu, bo celował w około 1:50, a ja z Darkiem nieco z tyłu.  Strzał i pobiegliśmy.  Jeszcze na pierwszym kilometrze zobaczyliśmy Asię i Adama i od tej pory biegliśmy we czwórkę. Uśmiechy, żarty, robiło  się coraz cieplej. Trzeba było zdjąć rękawiczki, a czapkę zamienić na buffa i było dobrze.  Trasa płaska, z niewielkimi podbiegami i zbiegami na wał co kilka kilometrów.  O ile te kilkumetrowe podbiegi nie sprawiały mi kłopotu, to na zbiegach zaczynałam czuć kolano; delikatnie, ale jednak.  Około 5 km dołączył do nas pan.  60-latek, który rok temu przebiegł lubelski maraton i w tym roku planował przebiec go ponownie.  Okazało się, że Nocną Dychę pokonaliśmy mniej więcej w tym samym czasie.  Wielki podziw i szacunek dla Pana.

 
Zdjęcie ze strony Fundacja BezMiar



Do nawrotki na 10 km dobiegliśmy wspólnie.  A tam czyhał na mnie zbieg.  Właśnie na nim poczułam, że z kolanem nie jest dobrze.  Asia z Adamem oraz nasz pan towarzysz powoli oddalali się od nas.  Darek nadal biegł koło mnie, ale czułam, że może biec szybciej.  Powiedziałam mu, żeby leciał, bo ja nie dam rady.  Na pewno nie w tym tempie.  Od tej chwili coraz więcej osób mnie wyprzedzało.  Po kilkunastu metrach zaczęłam iść.  W głowie kotłowały się myśli, czy biec mimo wszystko, czy jednak przerwać bieg.  Po krótkim marszu spróbowałam pobiec, ale niestety kolano nie pozwoliło.  Tuż przed 13 km doszłam wreszcie do grupy wolontariuszy i podjęłam męską decyzję.  Nie biegnę dalej.  Trudno.  Kolano ważniejsze.  Wolontariusze zadzwonili od organizatorów po transport dla mnie (Tutaj mała uwaga.  Chłopaki bardzo sympatyczni, uczynni i pomocni, ale nie wiedzieli gdzie są.  Cała trasa była wzdłuż Wisły, więc trudno było określić precyzyjnie.  To ja im powiedziałam, który to kilometr.  A co by było gdyby ktoś stracił przytomność?  Myślę, że można wolontariuszom powiedzieć w jaki sposób mają informować służby ratownicze gdzie mają przyjechać).  Po kilkunastu minutach przyjechała karetka. Panowie obejrzeli kolano i zaproponowali zastrzyk przeciwbólowy, bo nic więcej nie mieli.  Za zastrzyk podziękowałam, bo nie był to ból nie do zniesienia.  Zostałam odwieziona na start.  Tam zobaczyłam już Michała, który już ukończył bieg z pięknym czasem 1:37:51.  Za kilka minut na metę dobiegli Asia i Adam.   Asia zadebiutowała na maratonie z czasem 1:52:18.  Kilka minut później na mecie pojawił się Darek, który złamał 2 godziny.  Gratulacje dla wszystkich, bo takich debiutów tylko pozazdrościć.
Cudownie biegło się te 10 km i tylko troszkę szkoda, że skończyło się jak się skończyło.  No nic.  Na szczęście nie była to moja pierwsza połówka, chociaż był to pierwszy (i mam nadzieję ostatni) nieukończony bieg.

A na zdjęciu cała ekipa Run Helpersów biegnąca półmaraton.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.