Kategorie

23.11.2016

Druga Dycha do Maratonu - 2016

W ubiegłą niedzielę odbyły się w Lublinie kolejne zawody z serii Dycha do Maratonu.  Trasa była identyczna jak ubiegłorocznej dyszce.  Start w pobliżu, a meta na Arenie Lublin.
Pogoda dopisała tego dnia.  Z samego rana było nawet słońce, które tuż przed biegami z serii "Mam nawyki, mam wyniki" schowało się za chmury.  Na szczęście nie było bardzo zimno.  Jako pierwsza startowała moja córka w biegu na 300 m.  Muszę przyznać, że była waleczna do samego końca.  Finisz rewelacja i ostatecznie przybiegła z czasem 1:11.  Potem czas na zabawy dla dzieci na płycie boiska, jedzenie pysznych babeczek, jabłek, gruszek i bananów.  Organizacja biegów młodzieżowych i cała otoczka temu towarzysząca naprawdę na wysokim poziomie.  Super.  Szczególnie że jeszcze rok temu niewiele się działo w tym temacie.





Przed 12 wspólna rozgrzewka dla biegaczy, po której wspólnie z Bertą przeszłyśmy na linię startu.  Wiedziałam, że mają być strefy startowe i rozglądałam się za tą na 55 minut.  Niestety nigdzie nie było tabliczek z czasami. Stanęłyśmy w końcu gdzieś mniej więcej w połowie stawki (przynajmniej tak nam się wydawało).  Za chwilę. ku zdziwieniu chyba wszystkich, pojawiły się tabliczki i okazało się, że stoimy w strefie na 45 minut.  W tłumie zaczęły się żarty, bo na kilka chwil przed biegiem nikt już nie bardzo mógł się przemieszczać.  Ja postanowiłam cofnąć się przynajmniej o kilka kroków.
O 12 start i już po kilkudziesięciu metrach wiedziałam, że to była jednak zła strefa startowa.  Wszyscy wokół mnie pędzili, a ja jakoś z nimi.  Co chwila zerkałam na zegarek i starałam się wyhamować.  Tempo w okolicach 4:20 to dla mnie około minutę za szybko jak na pierwszy kilometr.  Pomimo tego, że starałam się zwolnić, pierwszy kilometr pokonałam w czasie 5:06.  Nie wróżyło to dobrze.  Plan był taki, żeby biec około 5:20 - 5:30. Na szczęście na drugim kilometrze wszyscy szybko biegnący byli już przede mną i udawało mi się w miarę trzymać zakładanego tempa. Znałam trasę z ubiegłego roku, więc wiedziałam dokładnie co mnie czeka. Czwarty i piąty kilometr to podbieg na Jana Pawła, potem delikatne uspokojenie, a końcówka szóstego to trochę ostrzejszy podbieg do Zana.  Za to potem już tylko płasko lub z górki.  I tak prawie do końca.  Prawie, bo tuż przed metą wbieg na wiadukt, z którego już widać metę.
Biegło mi się dość dobrze, chociaż było mi trochę za gorąco.  Nie doceniłam jednak niedzielnej pogody. Starałam się kontrolować czasy i nawet mi się to udało.  5 i 6 kilometr to te najwolniejsze z czasem 5:30 - 31.  Za to pozostałe już w normie.  Wprawdzie nie pokonałam ostatniego kilometra poniżej 5 minut, ale i tak czas mnie pozytywnie zaskoczył. 53:08 to ponad 2 minuty szybciej od poprzedniej dychy i to moja najszybsza dyszka od kontuzji.  Będzie dobrze.  Tym bardziej, że nie czułam bólu w nodze, a o to właśnie chodzi.

 Zdjęcie pochodzi z FB myhealthystyle.pl  Udostępnione za zgodą 


Razem ze mną biegł mój syn i trasę pokonał w 42:27.  Nie był do końca zadowolony, ale też nie narzekał.  No cóż.  Ja mogę tylko o takim czasie pomarzyć.

Teraz szykujemy się na kolejną, nocną dychę w lutym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.