Pierwszy
w tegorocznej edycji bieg na 5 km w Lublinie. Tym razem startowaliśmy
wspólnie z synem, który pięknie debiutował w takich biegach.
Na dwa
dni przed biegiem byliśmy wspólnie na Teście Coopera. O ile on
wspaniale poprawił swój czerwcowy wynik i przebiegł 2940 m, o tyle ja
pobiegłam ponad 100 m gorzej niż poprzednio. Rzutem na taśmę uzyskałam
niby wynik bardzo dobry, ale pełni szczęścia nie było. Dlatego też do
niedzielnego biegu podchodziłam z rezerwą. Głęboko w sercu marzyłam o
wyniku w okolicach 25 minut, ale na głos mówiłam o złamaniu 26 minut,
czyli oficjalnej życiówki z marcowej piątki. O sierpniowej formie i
nieoficjalnym wyniku 23.09 mogłam zapomnieć.
Trasa
październikowej piątki była dość łatwa. Start i meta miała miejsce przy
otwartym kilka dni wcześniej Aqua Lublin. Nie było podbiegów, a to w
Lublinie naprawdę jest rzadkość, były za to dwie pętelki i jedna
nawrotka.
Stanęliśmy
z synem na starcie i już po chwili widziałam tylko jego plecy.
Starałam się nie biec zbyt szybko gdyż bałam się, że nie wystarczy mi
sił. Endomondo włączyłam na prawie pół minuty przed startem, więc kiedy
po pierwszym kilometrze usłyszałam czas 5:24 wiedziałam, że jest
przyzwoicie. Początkowo biegło mi się dość dobrze, robiło się coraz
cieplej i powoli kończyłam pierwszą pętelkę. Na nawrotce zobaczyłam
syna, który mi pomachał i poleciał dalej. Potem długo nie byłam w
stanie wypatrzeć już jego koszulki.
Drugi
kilometr z czasem 4:43 i zaczęłam czuć delikatne zmęczenie. Tłumaczyłam
sobie, że połowa już za mną, że tę trasę już znam i starałam się nie
tracić prędkości. Okazało się, że udało mi się to doskonale. Trzeci i
czwarty kilometr niemalże identycznie - 4:47, 4:48. Czułam już ogromne
zmęczenie, ale wiedziałam też, że będzie dobrze. Musiałam jedynie
wytrzymać do końca. Tuż przed ostatnim zakrętem zobaczyłam koszulkę syna
i widziałam jak pędzi do mety. Ja nie miałam już sił na przyspieszenie
na ostatniej prostej, ale kiedy zobaczyłam w oddali zegar i czas brutto
buzia sama się uśmiechała. Kilka metrów przed metą przybiłam piątkę
mojemu tacie i wiedziałam już, że się udało. Brutto 24:14, co
oznaczało, że jest oficjalna życiówka.
Oficjalnie wyniki netto: syna 21:52 i 9 miejsce w kategorii (piękny debiut, prawda?), mój 23:56.
Syn
powiedział, że uwierzył w siebie po tym biegu. Ja chyba w siebie też,
bo w niego wierzyłam od początku. Teraz ja czekam na listopadową
dyszkę, a on na marcową piątkę (plus pewnie City Trail) i jednak będę
trenować interwały, bo warto. Naprawdę warto.
Zdjęcia autorstwa p. Dominiki Żurowicz, udostępnione za zgodą.