To był
szalony dzień. Wszystko było ładnie zaplanowane, ale plany to jedno a
realizacja to drugie. Od rana padał deszcz, okropny deszcz. Trzeba
było więc zawieźć syna na wolontariat samochodem, bo
kilkunastokilometrowa jazda rowerem w taką pogodę mogła skończyć się
tylko chorobą. Pojechaliśmy na 8, ale przez prawie 50 minut szukaliśmy
biura zawodów. Tak to jest, jak się niezbyt dokładnie przeanalizuje
mapkę i zapomni o jednym szczególne - okolice Kempingu Dąbrowa. Kiedy
już dotarliśmy miałam tylko 50 minut na ponowny dojazd do domu, zabranie
córki i dotarcie z nią na linię mety.
Szybka
jazda do domu a w międzyczasie telefony do chorego małżonka, żeby
spakował dla mnie to co trzeba i wyszykował córę do startu. Kiedy
podjechałyśmy już we dwie na parking do startu kategorii D2 były tylko 2
minuty. Szybki bieg na start (co oznaczało, że moja 9-latka zamiast
600 m pokona ich prawie drugie tyle), przypinanie numeru startowego
(bardzo dziękuję jakiejś pani za podanie agrafek) i wystartowali. Córa
dobiegła na metę wykończona i niezbyt zadowolona. Dlaczego? Bo nie
miała siły. Moja wina, wiem. Trzeba było to jakoś inaczej zaplanować.
No nic poprawię się następnym razem.
Kiedy
trwały kolejne starty City Trail Junior, ja przebierałam się w ciuchy
biegowe w samochodzie. Nic fajnego, ale nie było wyjścia. Deszcz lał
nadal, chociaż już trochę mniejszy, córa trochę się nudziła, a ja
stanęłam na linii startu. Pierwsze metry dość ciasne, błoto, kałuże a
ja zupełnie nie mogłam wbić się w swój rytm. Z tego całego zamieszania
nie miałam przy sobie telefonu, ani nawet zwykłego zegarka. Biegłam na
wyczucie, nie miałam pojęcia czy szybko (no dobrze wiedziałam, że nie),
czy wolno. Starałam się tylko nie przewrócić i nie skręcić kostki. Na
metę dobiegłam z czasem netto 26:29. Szybko nie było, ale bieg znowu
nauczył mnie pokory. Jednak przełajówki w deszczu to coś innego niż
bieganie po lasach przy ładnej pogodzie.
Czy mi
się podobało? Oczywiście, że tak. Czy chcę jeszcze raz? Oczywiście,
że tak. Powiem więcej. Córze też się spodobało. Po pierwszym
zniechęceniu szybko zmieniła zdanie. Spodobał jej się nie tylko bieg,
ale też pomoc bratu przy wolontariacie. Już odliczamy dni do kolejnej
edycji.