10.10.2016

Ciężko wrócić do formy

Marcowa kontuzja nauczyła mnie przede wszystkim jednej rzeczy - pokory.  Dużej dawki pokory.  Był w planach maraton, było złamanie 50 minut w biegu na 10 km i 1000 km w bieżącym roku. A co jest?  Jest ciężki powrót do jakiejkolwiek formy, słuchanie własnego ciała, czy aby znowu nie boli i biegi na końcu stawki.  Najważniejsze jednak, że można biegać i można znowu robić nowe życiówki.  Tak, teraz są te po kontuzji i cieszą tak jak tamte wcześniejsze.

 Zdjęcie z Pierwszej Dychy do Maratonu od Dominika Żurowicz Photography



Dokładnie 3 miesiące po kontuzji, jeszcze w czerwcu, startowałam w biegu Chęć na Pięć.  Darek i Tomek z drużyny Run_Helpers dzielnie ciągnęli mnie od startu do mety i pomimo zmęczenia i upału udało się dobiec w 26:24.  Był to mój najgorszy oficjalny czas w zawodach, ale cieszył ogromnie.  Bo skoro jeszcze chwilę wcześniej nie mogłam zjeść po schodach, to znak, że będzie lepiej.  Tylko lepiej.
Wakacje były wolne od startów, ale nie od biegania i sportu.  Za to październik obfituje już w starty.
Pierwsza niedziela października, upał prawie jak w lipcu i Pierwsza Dycha do maratonu nad Zalewem Zemborzyckim.  Nie wiedziałam co przyniesie, bo od kontuzji miałam problemy z przebiegnięciem 10 km.  Natomiast te które przebiegłam były wolne, bardzo wolne.  Tylko raz udało mi się "złamać" godzinę.  Niedzielny upał trochę mnie przestraszył, ale postanowiłam, że pobiegnę tak jak będę mogła, bez gonitwy, ale nie do końca na luzie. Stanęłam pomiędzy strefą na 55 i 60 minut. Biegłam sama, bo chciałam zobaczyć na co mnie stać.  Początek w miarę, do 6-7 km trzymałam się dość przyzwoicie.  Na 8 jednak poczułam, że powoli tracę siły.  Na szczęście minął mnie Krzysiek z RunVenture i krótka wymiana zdań doładowała moje baterie.   Końcówka na tyle mocna, że na mecie poczułam ogromną kolkę.  Czas dużo powyżej moich oczekiwań - 55:02.  Naprawdę nie spodziewałam się, że będzie aż tak dobrze.  Dobrze na "po kontuzji", bo przecież rok temu było w okolicach 53 minut.
W biegu startował też mój syn.  To były jego pierwsze oficjalne zawody na 10 km i ukończył je z czasem 44:29. 



Drugi weekend października i kolejne dwa starty.  Tym razem już w typowo jesiennej aurze.
W sobotę pierwszy bieg z cyklu City Trail.  Najpierw biegła córa.  Pierwszy raz na dłuższym dystansie (1400 m), więc troszkę obawiałam się czy dobrze rozłoży siły.  Okazało się, że poradziła sobie wspaniale.  Czas troszkę powyżej 7 minut.  Zuch dziewczyna.
Potem już bieg główny.  Leciałam z Tomkiem.  Kolka złapała mnie na 3 km i trzymała przez ponad kilometr.  Nie poddawałam się i powolutku truchtaliśmy do mety.  Czas odrobinę gorszy od nieudanego startu rok temu, czyli 26:37.  Jak na bieg terenowy nie jest najgorzej.



Niedziela i kolejny bieg.  Tym razem 10 km w ramach Biegam bo lubię lasy, razem z synem.  Znowu trochę po terenie, trochę po asfalcie.  Tylko teren bardziej płaski.  Wiedziałam, że będzie wolniej niż tydzień wcześniej.  Dwa biegi, dzień po dniu, a do tego teren.  Nie stresowałam się, kiedy zegarek pokazywał tempo 6 min / kim, ani kiedy pokazywał wolniej.  Po prostu biegłam po świetnej trasie.  Raz wyprzedzali mnie ludzie, innym razem ja wyprzedzałam innych.  Przez kilka kilometrów biegłam koło jakiegoś pana.  Na kilometr przed metą pokazał, że zaczyna przyspieszać, ale ja nie dałam rady utrzymać jego tempa.  Leciałam swoim.  Jak się okazało i tak ten ostatni kilometr był najszybszy.  Efekt?  57:00 netto.  Syn pobiegł zdecydowanie lepiej i z czasem 44:42 zajął 4 miejsce w swojej kategorii.
A co dalej?  Powolutku będę biegać dalej i zobaczymy. 

1 komentarz:

  1. Ważne, że nie zakopałaś się w ściółce po kontuzji i mądrze, z głową wracasz do formy, a wyniki masz świetne! Brawo!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...