W sobotę
wiało od zalewu strasznie. Wiało tak, że czasami odnosiliśmy wrażenie,
że jest zimniej niż podczas styczniowej edycji, kiedy było ponad - 10
stopni. Jak zwykle zaczęła córka. Wystartowała mocno, z zacięciem na
twarzy i z tym samym zacięciem (plus zmęczeniem) dobiegła do mety po 3
minutach 42 sekundach. Na mecie brat wolontariusz wręczył lizaka, potem
ciepła herbata i było już lepiej.
Po 10
start najstarszej kategorii City Trail Junior. Syn stanął na starcie i
ruszyli. Założenia były bardzo ambitne i przynajmniej w części udało
się zrealizować. Już po pierwszym okrążeniu widać było przewagę, która
delikatnie zwiększała się z kolejnymi okrążeniami. Metę minął jako
pierwszy po 7 minutach 28 sekundach. Chciałabym umieć tak szybko biegać
;)
Tuż przed startem grupa Run Helpersów
zrobiła sobie wspólne zdjęcie. Tak jak nocnej dyszce stanęłam koło
Darka. Włączyłam endo, ale GPS odmówił współpracy (przynajmniej przez
pierwsze pół kilometra). Ponieważ miałam biec koło Darka, nie wkładałam
słuchawki do ucha. Polecieliśmy. Na pierwszym kilometrze usłyszałam u
kogoś, że pierwszy kilometr poszedł w 4:43. Już w tym momencie
wiedziałam, że nie będzie dobrze. To za szybko jak dla mnie na pierwszy
kilometr. Tak mogę biec ostatnie dwa, ale nie pierwszy. Zmęczenie
poczułam już mniej więcej w połowie drugiego kilometra. Powiedziałam
Darkowi, żeby dalej biegł sam, ale namówił mnie jeszcze na przyciśnięcie
przez chociaż chwilę. Chociaż prawda jest taka, że mam wrażenie, że to
on zwolnił do mojego tempa. Na trzecim, kiedy wybiegliśmy na drogę
powrotną wiedziałam, że już nie dam rady i nie mogę go dłużej
wstrzymywać. Darek poleciał do przodu a ja okropnie zmęczona biegłam
dalej. Opadłam zupełnie z sił i prawdę mówiąc przez chwilę zastanawiałam
się czy nie stanąć. Ale przecież to TYLKO 5 km, więc stanąć nie
mogłam. Mogłam za to odrobinę wolniej biec. Nie wiedziałam jak wolno,
ale było mi zupełnie wszystko jedno. Mijali mnie kolejni biegacze, a ja
wykrzywiałam twarz i głośno oddychałam. Na około 500 m przed metą
zobaczyłam plecy Asi. Wiedziałam, że jej też jest ciężko. Powoli
dobiegłam do niej i biegłyśmy razem przez ostatnie 300 - 400 metrów. Ku
mojemu (i Asi) zdziwieniu wbiegłyśmy na metę z czasem brutto 25:07.
Uścisk na mecie, a ja nie mogłam w to uwierzyć. Czas netto był 2
sekundy poniżej magicznych 25 minut. Na tej trasie nie udało mi się to
jeszcze i byłam przekonana, że nigdy mi się nie uda. Darek zrobił
życiówkę - czapki z głów, bo 24:15 na tych pagórkach to niezły wyczyn.
To był najcięższy bieg z całej serii, ale wynik zrekompensował
wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.