Tyle było planów. Miało być minimum 1000 przebiegniętych kilometrów, miał być pierwszy maraton, miało być tyle przeczytanych książek, tyle wpisów na bloga. A co było?
Początek całkiem niezły. Treningi do marca szły przyzwoicie, może nie idealnie, ale nie ma co się skarżyć. Potem pechowy półmaraton i wszystkie plany w gruzach. Wszystkie bez wyjątku, bo nawet książek nie chciało się wtedy czytać, a gotować nie było jak. O bieganiu trzeba było zapomnieć na minimum 2 miesiące.
Do tego jeszcze córka złamała rękę, potem syn skręcił kostkę. Kiedy już wszyscy poleczyliśmy kontuzje, to w ostatnim dniu wakacji córa znowu złamała 3 palce. Wystarczy już pecha, co? Narzekamy dalej?
Zmarł George Michael na którego koncert nie dane mi było pójść, a chciałam. No generalnie cały rok do niczego, prawda?
A właśnie, że nie. Bo przecież nie było wcale tak źle. To był naprawdę dobry rok, pomimo wszystko. Dzieciaki miały tylko połamane ręce, poskręcane kostki. Nic fajnego, ale przecież zrośnie się, poćwiczy i nie będzie śladu. Moja kontuzja? No cóż, chyba sobie sama na nią zapracowałam. Nauczyłam się dzięki niej dużo i mam nadzieję, że już nie popełnię drugi raz takiego błędu. Znowu trenuję, ale teraz na spokojnie, bardziej z głową, bardziej całościowo (chociaż wiem, że nie jest idealnie).
Pomimo kontuzji przebiegłam w tym roku tylko/aż 657 km , z rowerem i pieszymi wycieczkami jest ich 998 (te dwa i tak były, chociażby na treningach na sali). I co? Czy jestem gorsza niż rok temu? Może jeszcze trochę wolniejsza, ale za to mądrzejsza. Wychodzi na jedno.
W końcu to był rok, kiedy stanęłam pierwszy (i pewnie ostatni) raz na podium. Warto było? Pewnie, że warto. Niezapomniane uczucie. To był rok w którym poznałam mnóstwo świetnych ludzi, głównie biegających.
A syn pomimo skręconej kostki ukończył wymarzony triathlon i to jeszcze w jakim stylu go ukończył. Dostał się do wymarzonej klasy.
Córa nareszcie pokochała pływanie, sporo czyta, rysuje, maluje, lepi i chyba to lubi. Ba, od czasu do czasu wychodzi z psem pobiegać. Trzeba przecież potrenować przed następnym City Trail.
Blogowo niby słabo, bo wpisów tylko 78. Porównując z rekordowym 2014 rokiem - 320, słabizna. Jednak nareszcie zebrałam się na odwagę i przeniosłam bloga w bardziej przyjazne miejsce i dobrze mi z tym. Dobrze mi z tym, że wiem, że nie muszę. Piszę jak chcę i kiedy chcę. Jak nie chcę, to nie piszę i już.
A książki? Nie zapisywałam się na wyzywanie z 52 książkami, bo wiedziałam, że i tak nie dam rady. Chciałam zobaczyć czy dam radę przeczytać 26. Przeczytałam 28. Niby dużo, niby mało, ale to ponad książka na 2 tygodnie. Nie jest źle. Naprawdę.
Następny rok też nie będzie zły. Mocno w to wierzę i Wy też uwierzcie. Tego właśnie Wam życzę na ten Nowy Rok.